niedziela, 24 kwietnia 2011

Rozum kontra święta

Nie rozumiem tych świąt.
Nie rozumiem starszych, przeperfumowanych kobiet w galowych strojach i niesamowicie łatwopalnych od lakieru fryzurach, mierzących nieprzychylnym wzrokiem przechodniów.
Nie rozumiem gorączkowych porządków na parę dni przed.
Nie rozumiem ludzi, którzy wręczyli mi zaproszenie na "Celebrację Wielkiego Piątku" - czyli faktu, że (nie urażając nikogo) koleś się przekręcił.
Nie rozumiem ludzi, którzy przez cały rok kościoły oglądają tylko zza szyb samochodów, a w tym okresie biegają do spowiedzi i na msze.
To mi pachnie hipokryzją. Oszukiwaniem samego siebie. Pokazywactwem przed sąsiadami, rodziną, obcymi ludźmi.
Nie rozumiem też tych stosów jedzenia przygotowywanego dla ledwie kilku osób - jakież to Polskie: zastaw się, a postaw się.
Nie lubię marnotrawstwa, może dlatego mnie to złości, tak jak w przypadku świąt grudniowych - po co to wszystko? Przecież w tym okresie nie mamy większych potrzeb żywieniowych niż zwykle.
A ja wiem, że wielu domach, taj jak i u mnie, gdzieś połowa tego, co przygotowano - zostanie. Nikt tego nie zje, no bo ile można zjeść?

Naprawdę, naprawdę tego nie rozumiem.
Ale może ja po prostu jakaś nierozumna jestem.

Nie rozumiem specjalnie nawet idei tego święta, może źle robię, oczekując logiki?
Nie wiem, czy to Polska, czy Śląska tradycja - mam na myśli dzielenie się jajkiem - która jest dla mnie szczytem nie-logicznośći. Może wręcz anty-logiki.
Gotowanym jajkiem, z którego mogło, ale już nigdy nie narodzi się życie, celebruje się... początek życia.
Przepraszam bardzo, ale o co chodzi?
Chcesz celebrować życie? To kup sobie tę cholerną kurę, niech sobie znosi te jajka, niech je wysiaduję i potem możesz celebrować - mając nową partię kurczaków - nowe życie.
Przemawia to do mnie znacznie bardziej, niż niepozwalanie się kurczakom narodzić, żeby świętować życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz