sobota, 29 grudnia 2012

Czasem sama siebie zaskakuję. Na ogół głupotą, ale czasami, czasami...
Niesamowite jest to, że rzadko mam tak wiele racji jak podejmując decyzje pod wpływem krótkiej chwili, bez zastanowienia. Czyli chyba wychodzi na to, że mam więcej instynktu, niż mózgu. Cóż, nikt nie wybiera swojego losu.
Osobiście lubię jednak myśl, że one oba - mózg i ślepy strzał - się u mnie jakoś równoważą. Pozytywne myślenie i te sprawy.
---
Zadziwiające jest też, że można kogoś za jedną i tą samą rzecz nienawidzić i uwielbiać. Najlepsze jest to, że słyszałam to zdanie od czterech różnych, niepowiązanych ze sobą osób i za każdym razem dotyczyło to osoby, która pokazała im Doctora Who.
Podpisuje się obiema rękami.

niedziela, 17 czerwca 2012

Piszę... Tworzę tylko wtedy, kiedy jestem nieszczęśliwa. Przyszłość widzę jako przelewającą się czarę pomysłów i kreatywności.

niedziela, 4 marca 2012

Dialogi, 1

kot-z-fajką
Panna K

Wiem, miałyśmy jechać do Krakowa, ale nie wiem, czy to dobry pomysł ze względu na pogodę.
Oj tam, oj tam. -30, ale damy radę!
Chyba nie. To jest wbrew logice.
Nie... Gdzie tam!
Pamiętasz jak byłyśmy w wakacje w Krakowie? Jak byłyśmy piękne i młode? I takie radosne, beztroskie?
Znowu czuję się staro...
Nie czuj się staro. 
Za późno.
Ja sobie zaraz zwymiotuję na nogi.
Umm... A nie wolałabyś... no nie wiem, do miski na przykład?
Nie wiem.
To może idź się połóż?
Nie. Nie wiem. Po co.
Żeby ci się polepszyło?
Nie. Bo jak się położę, to będę myśleć o tym, że chce mi się rzygać. I w końcu zrzygam się ze strachu, że miałabym rzygać.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Na nowo.

Znowu zaczynam funkcjonować. Znowu zaczynam być-jak-ja. Może to dlatego, że nie jestem zmuszona spędzać bez przerwy czasu na 60-paru metrach kwadratowych z trójką ludzi i psem.
Znowu widzę, że  ludzie są cudowni. Zwykle irytujący i głupi, ale cudowni mimo to. Fascynujący. Niezwykli.
Wszystko takie jest, jeśli tylko dobrze na to spojrzysz. Szukajcie, a znajdziecie.
I mimo, mimo, że nadal nie do końca pogodziłam się z sobą, to chyba jestem znów na dobrej drodze.
I nie bardzo potrafię przestać uśmiechać się do nieba. Bo jest piękne. Jeśli istnieje bóg, to powinien uświęcić, malarzy, nie księży/popów, czy innych takich, ale artystów, jako jeden z nich.
Myślę sobie, że to będzie dobry rok. Wystarczy tylko się uprzeć i o to postarać.
Lubię nowe początki. Wtedy mogę wciąż liczyć na Happy End.

niedziela, 25 grudnia 2011

Dzień świąteczny.

Jestem już zmęczona. Nie w jakiś tam wzniosły sposób, ale tak zwykle, fizyczno-psychicznie. Zmęczona przygotowaniami, które uważam za bezsensowne. Zmęczona milionem potraw, z których połowy nikt nie tknie, bo nie będzie w stanie. Zmęczona udawaniem, że nie jestem zmęczona i zniechęcona.


Zmęczona przybywaniem wśród ludzi chyba najbardziej. Nie jestem szczególnym odludkiem, lubię ludzi. Ale nie lubię, gdy czyjeś towarzystwo mi się narzuca. Nie lubię udawać, że ktoś mnie nie irytuje, nie lubię milczeć, żeby komuś nie zrobiło się przykro/nie zepsuć atmosfery, która z mojego punktu widzenia nie istnieje. No bo jak ma istnieć, skoro składa się z grupy zestresowanych ludzi, którzy starają się udawać, że się nawzajem nie irytują. U mnie siedzą cztery osoby, pięć razem ze mną, a i tak jest zbyt tłoczno. Dusi mnie ta małomiasteczkowa tradycja i dobre rady z każdej strony. Duszą mnie wymuszone uśmiechy.


Nie jestem osobą specjalnie religijną. Tak na prawdę, to ciężko mnie w ogóle uznać za osobę religijną. I to już od dawna. Dlatego to nie jest dla mnie Boże Narodzenie - to po prostu Gwiazdka. Nie jakieś święto religijne, mające uczcić coś, co najprawdopodobniej się nie zdarzyło, a jeśli się zdarzyło, to raczej nie w grudniu i tak dalej, i tak dalej... Po prostu chwila oddechu.


Kiedyś ktoś zapytał mnie, jakie obrazki mam w głowie, w szufladce z napisem Gwiazdka.
Pierwszy był boleśnie oczywisty, tak cliché, że bardziej się już chyba nie da - śnieg w świetle księżyca. Gładka połać, skrzący się błękit pod granatem. Później był ciepły pomarańcz ognia i zapach żywicy. Szelest papieru, śmiech i miękki głos nucący kolędy.
Dziś, gdy o tym myślę, o tym wszystkim, co dla mnie jest świętami, to chce mi się płakać. Bo to nie istnieje. Bo widzę to tylko w swojej głowie.


Jeszcze smutniejsze jest to, co widzę teraz.
Starsza pani, głosząca swoje mądrości i niezręczne kłamstwa do sztucznej, niegustownie przebranej choinki, upośledzony młodzieniec, który milczy. Pani domu, drżąca o los swojej zastawy, pan domu z dymiącym cygarem w ręku, zawsze mający rację. Panienka z narzeczonym, ukradkiem wymykający się do sypialni, nadęta ciotka, drzemiąca z kieliszkiem w ręku, tłusty wuj kończący śniadanio-kolację, stara panna paląca na balkonie papierosa.


Mimo, że widzę ludzi sobie obcych, to dostrzegam w nich nas przy stole.
W takich chwilach nienawidzę i nas, i Gwiazdki.
Ale i tak bardziej nienawidzę Ich. Bo może, może, Oni mają to, co my straciliśmy gdzieś w pogoni za lepszym życiem.

sobota, 19 listopada 2011

Bywać.

Czasami zapominamy, jak bardzo coś kochamy.
Idziemy dalej, czując jakąś ułomność, jakiś niedostatek, ale - będąc ludźmi - zwykle jest ich tyle, że stają się częścią nas. Nie pamiętamy, że to tylko puste miejsce, brakujący kawałek układanki.

Ale czasem, czasem... Idąc przez życie wpadamy wprost na jeden z tych kawałków. Od czasu do czasu dostajemy nimi w twarz.

Nie ma - jestem. Jest tylko - staję się.
Być to codziennie od nowa tworzyć siebie.

Panta rhei.

piątek, 21 października 2011

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

Ostatnio ludzie raczej mnie bawią.
No, jest to raczej rozbawienie zabarwione irytacją, ale i tak...

Dawno, dawno temu była sobie dziewczynka z samooceną plątającą się w okolicy kostek, kompleksami, które swoją wielkością wprawiłyby Alpy w zakłopotanie i palącą potrzebą przynależenia i akceptacji. Potrzebą bycia docenioną.
Mijały lata, dziewczynka w końcu zniknęła w jedynym miejscu, gdzie czuła się naprawdę dobrze - swojej głowie. W końcu także nauczyła się kłamać, jako że to tego oczekiwano za każdym razem kiedy ktoś pytał: Wszystko ok? Nauczyła się kłamać tak dobrze, że zaczęło jej to sprawiać przyjemność - każdy w końcu lubi być w czymś dobry.
Potem nauczyła się kłamać także sobie. Kłamała, że nic jej nie obchodzi, że nic jej już nie zrani, że jej nie zależy.
Inni pochwalali, nazwali to charakterem, mówili, że nie warto dawać satysfakcji i pokazywać, że cię zabolało.
Ale znowu jej nie doceniono. Chociaż wiedzieli, że jej talentem, jej sensem, tym co robi najlepiej, jest kłamstwo.
A kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.

I naprawdę przestało boleć. I naprawdę przestało zależeć.
Gdzieś tam nadal jest mała dziewczynka, która boi się powiedzieć: Nie. Nic nie jest ok. Tyle, że teraz ukryta jest za grubą ścianą z lodu, którą postawiła kobieta, którą ta dziewczynka stworzyła. Która nie tęskni i się nie boi. Której naprawdę nie obchodzi to, co ktoś o niej myśli, czy mówi. Robi co chce, mówi co myśli.

I tylko śmieje się ukradkiem, kiedy ludzie próbują ją zranić. I uśmiecha kpiąco, kiedy pytają, czy jej zależy.
Bo nie wiedzą nawet, że pytają o kogoś innego. O kogoś, kto chętnie przyjąłby gości, gdyby do niej ktoś zadzwonił.
I mała dziewczynka gorzknieje w samotności i staje się cyniczna tak jak kłamstwo, które stworzyła, które jest jej tarczą i murem, którego nie potrafi pokonać.

I wygląda na świat tylko przez małą furtkę, przez te kilka rzeczy, które nie są kłamstwem. I na tę garstkę ludzi, którzy znają ją, a nie rzeźbę z lodu.