czwartek, 28 kwietnia 2011

Fortuno, pani...

Wkurwia mnie (naprawdę, w tym momencie użycie akurat tego wyrażenia jest uzasadnione) fakt, że jeżeli ktoś mnie potrzebuje, jakkolwiek błahy by nie był powód, to potrafię zrezygnować z własnych planów i znaleźć dla tej osoby czas, a kiedy sytuacja się odwraca - następuje cisza.

Wiem, że bynajmniej nie jestem idealna, mam mnóstwo irytujących wad - jestem cyniczna, gorzka, sarkastyczna...
Ale do cholery, kiedy czegoś potrzebują (albo kiedy im po prostu pasuje) - to wtedy to nie przeszkadza.

W tym momencie mam nastrój raczej podły muszę przyznać.

Ostatnio w ogóle nie jest fajnie. Kiedy widzę, że zaczynają się problemy - wtedy to ja rzucam wszystko.
Kiedy ja mam problemy - tego nie widzi nikt.

Zaczynam mieć już tego dość.
Jestem pewna, że gdyby w środku nocy ktoś z tej niewielkiej grupy ludzi, których nazywam przyjaciółmi zadzwonił, że mnie potrzebuje - ubrałabym się i w najkrótszym możliwym czasie znalazłabym się na miejscu.

Niestety, jeżeli to ja bym dzwoniła...
Mam spore wątpliwości, czy nie jestem sama.

środa, 27 kwietnia 2011

Piłka się toczy...

Piłkarze to dziwne stworzenia.
Ale nie tak dziwne, jak ekscytujący się meczami kibice.

Skąd tyle emocji? Ekscytacja grą, w której nie bierze się udziału, na którą nie ma się wpływu.
Te całe zestawy porad, zarówno dla zawodników, jak i dla sędziego, wykrzykiwane do telewizora...
Ale jest coś innego, co fascynuje mnie bardziej - dlaczego, do jasnej cholery, nie wprowadzono jeszcze podglądu dla sędziego?
Nie wiem, czy to kwestia wiary w nieomylność sędziego, czy raczej faktu, że trudniej byłoby wtedy kombinować?

Irytuje mnie to, bo w zasadzie nawet lubię piłkę nożną.

No, pomijając te fragmenty, kiedy atakuje mnie zdecydowanie nadmierna ilość decybeli pod postacią dobrych rad, własnego zdania, bądź okrzyku "FAUL!/GOOOOOOL!"

Ha. Barca na prowadzeniu. No i dobrze im tak! xD

Paranoja, normalnie paranoja jakaś

Dziś, a w zasadzie wczoraj - post-świątecznie, trochę statystycznie.
Gdziekolwiek bym nie spojrzała - czy to wiadomości telewizyjne, czy strony internetowe, radio, fejsbuk - atakują mnie statystyki o pijanych kierowcach.
W te święta złapano ich 1876 i media tworzą wokół tego taką otoczkę, że można by pomyśleć, że to koniec świata.

A teraz spójrzmy na to na spokojnie - 400 wypadków, 35 ofiar śmiertelnych... W porządku współczuję ofiarą/rodziną ofiar, ale...
Po pierwsze - ile z tych wypadków zostało spowodowanych przez pijanych kierowców? Tego nikt nie mówi. Przypuszczam, że większość to kwestia braku koncentracji - "Wszystko wziąłem/wzięłam? Sernik? O Boże, zapomniałam/em o serniku!" i wjechanie komuś w tyłek to kwestia sekundy.

Poza tym - ile wypadków ma miejsce w Polsce codziennie? 15 osób ginie, 160 zostaje rannych.
A co do nietrzeźwych kierowców... Ta medialna nagonka doprowadza mnie do szału. I nie, nie jeżdżę po alkocholu - obecnie w ogóle nie jeźdżę, poza tym nie przepadam za alkoholem.
Ale spójrzcie na liczby - 1876... zaokrąglijmy już to do 2000.

W Polsce, w 2009 roku, prawo jazdy miało prawie 18 milionów ludzi. Prawie połowa obywateli.
Samochodów - 11 milionów.

Tak więc licząc, że tylko jedna czwarta samochodów wyjechała w tych dniach na drogi (a było ich z całą pewnością więcej) wychodzi... że wypadkowi uległ jeden na 6875 samochodów. Na przepraszam bardzo, faktycznie, częstotliwość powalająca.
Co do kierowców - 1 na 1465. To tyle, ile gęstość zaludnienia na metr kwadratowy w Nowym Sączu.

Wypadki powoduje znacznie częściej niż prędkość, czy nietrzeźwy kierowca (od których powinniśmy odliczyć obcokrajowców, którzy są przekonani, że jadą zgodnie z przepisami, ponieważ w ich krajach próg alkoholowy jest wyższy) powoduje czynnik ludzki - dziecko w foteliku, próba uniknięcia przejechania milusiego dzikiego lisa, pełny pęcherz, kłótnia w domu, obrażona/y żona/małżonek na siedzeniu obok, gorąca kawa na spodniach...

Ludzie, nie dajmy się zwariować.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Cóż za wspaniali, tolerancyjni ludzie.

Czasami, kiedy słucham tego, co mówią ludzie, robi mi się autentycznie niedobrze.
Ta... ksenofobia - nie tyle w stosunku do obcokrajowców, ale po prostu do tego, co jest inne.

Akurat w tym momencie odnoszę się do tego, co widziałam w czasie wczorajszego X Factor.

"Wkurwia mnie to, nie mogę na taką jebaną ciotę patrzeć, pedał skurwiały."
Krew mnie po prostu zalewa.
"Ja nie mam nic przeciwko pedałom."
No bardzo przepraszam, ale to tak, jakbym stwierdziła: "Ja nie mam nic przeciwko głupim chujom." To mniej więcej sobie odpowiada.
Dlaczego, szczególnie jeżeli chodzi o facetów, choć nie tylko, cokolwiek innego od normy wzbudza taką agresję, nienawiść?
Rozumiem, że ktoś jest hetero, niezainteresowany itp, itd...
Ale, skoro on ci się nie dobiera nachalnie do tyłka, to co ty do niego masz?
Jeżeli są to dwie laski, to faceci lecą po chusteczki i śliniak, a jak dwóch facetów - po kij bejsbolowy, bo "trzeba dewiantom wpierdolić".
Naprawdę, naprawdę mam tego dosyć.

Tego zapyziałego, katolickiego kraju.
Tego cholernie ksenofobicznego społeczeństwa, które nie myśli - a raczej myśl, ale na sposób zgoła średniowieczny.
Czy naprawdę te kilkanaście lat komunizmu w Polsce poczyniło tak wielkie szkody? Żelazna kurtyna spowodowała tak wielkie opóźnienie, nie tyle techniczne, czy naukowe, ale... społeczne?
Niestety, chyba tak.

niedziela, 24 kwietnia 2011

"Lunatic is in my head..." vs Na na na, jak bardzo cię kocham/Tak bardzo mi źle

Mojego fejsbuka zasypały podlinkowane z jutuba piosenki.
I wszystko byłoby ok, pomijając fakt, że większość stanowi techno (muzyka klubowa? nie rozróżniam), hiphopolo i inny masowo produkowanych chłam.
Porządne kawałki, takie z duszą, znalazłam w tej lawinie prawie trzydziestu postów z rzędu... dwa.

Może to kwestia mojej rodziny i znajomych (nie będę usuwać kogoś, bo ma beznadziejny... a raczej nie ma gustu muzycznego), a może po prostu dobra muzyka... wymiera?

Tak naprawdę, ile jest obecnie dobrych polskich zespołów? A ile z nich może liczyć na jakąkolwiek promocje medialną?
Można by je policzyć na palcach ręki ślepego rzeźnika.
Tak samo jest wszędzie - to nie tylko kwestia tego kraju.

Co jest takiego fajnego w gościu napieprzającym, przez cały 'utwór' młotkiem? Jeśli lubisz dźwięki robót budowlanych, to zostań budowlańcem.

Istoty, z braku lepszego określenia, ludzkie puszczające, ponownie - z braku lepszego określenia, muzykę z telefonów na dworze i w komunikacji publicznej w ogóle przemilczę, bo nie zasługuje to na nic więcej, niż na zdegustowane prychnięcie.

Skąd to się bierze? Nawet nie wiem, jak to nazwać. Przerabianie wszystkiego na lekkostrawną papkę?
Tak, to chyba najlepsze określenie.
Mam na myśli to, że ta... ten zestaw dźwięków ma się sprzedawać. I tyle. Nie ma żadnego przekazu. Puenty. Emocji. Fabuły, drugiego (w zasadzie nawet - pierwszego) dna.

W rezultacie - jest bezwartościowy.

Dlatego teraźniejsze gwiazdki, którymi imionami, czy pseudonimami nie chce mi się zaśmiecać pamięci, rozbłyskują jedną, nieskomplikowaną, skoczną pioseneczką i składającą się głównie z posmarowanych oliwką pośladków i podskakujących piersi, i gasną - a minutę później są nikim, może nawet bardziej, niż wcześniej. Nic nie oferują, nikt więc o nich nie pamięta.

Jest też inna muzyka - ta, która wciska ci się pod skórę i sięga duszy, chwyta za serce i nie chce puścić.
Muzyka tworzona przez ludzi z pasją.
Szkoda, że to gatunek na wymarciu - wypierany przez słodkie dziewczynki za którymi stoi koleś z mikserem dźwięków, gdy ona wiją się i podskakują, i przez bandy młodych-gniewnych, którzy rymami częstochowskimi opowiadają o swojej nienawiści do Policji bo dostali kiedyś mandat za przechodzenie na czerwonym świetle. No i oczywiście przesłodkich chłopczyków przed lub ledwo po mutacji w outsiderskich i oryginalnych strojach z butku w centrum handlowym.

Kocham muzykę, naprawdę. Słucham w zasadzie wszystkiego, od klasycznej, do elektronicznej...
Co chwilę widzę ludzi, którzy rzucają na prawo i lewo tym, jak to oni nie mogą bez muzyki żyć, jak bardzo są od niej uzależnieni, jak bardzo ją kochają...
Więc mam tylko jeden apel: Kochasz? Nie krzywdź!

Rozum kontra święta

Nie rozumiem tych świąt.
Nie rozumiem starszych, przeperfumowanych kobiet w galowych strojach i niesamowicie łatwopalnych od lakieru fryzurach, mierzących nieprzychylnym wzrokiem przechodniów.
Nie rozumiem gorączkowych porządków na parę dni przed.
Nie rozumiem ludzi, którzy wręczyli mi zaproszenie na "Celebrację Wielkiego Piątku" - czyli faktu, że (nie urażając nikogo) koleś się przekręcił.
Nie rozumiem ludzi, którzy przez cały rok kościoły oglądają tylko zza szyb samochodów, a w tym okresie biegają do spowiedzi i na msze.
To mi pachnie hipokryzją. Oszukiwaniem samego siebie. Pokazywactwem przed sąsiadami, rodziną, obcymi ludźmi.
Nie rozumiem też tych stosów jedzenia przygotowywanego dla ledwie kilku osób - jakież to Polskie: zastaw się, a postaw się.
Nie lubię marnotrawstwa, może dlatego mnie to złości, tak jak w przypadku świąt grudniowych - po co to wszystko? Przecież w tym okresie nie mamy większych potrzeb żywieniowych niż zwykle.
A ja wiem, że wielu domach, taj jak i u mnie, gdzieś połowa tego, co przygotowano - zostanie. Nikt tego nie zje, no bo ile można zjeść?

Naprawdę, naprawdę tego nie rozumiem.
Ale może ja po prostu jakaś nierozumna jestem.

Nie rozumiem specjalnie nawet idei tego święta, może źle robię, oczekując logiki?
Nie wiem, czy to Polska, czy Śląska tradycja - mam na myśli dzielenie się jajkiem - która jest dla mnie szczytem nie-logicznośći. Może wręcz anty-logiki.
Gotowanym jajkiem, z którego mogło, ale już nigdy nie narodzi się życie, celebruje się... początek życia.
Przepraszam bardzo, ale o co chodzi?
Chcesz celebrować życie? To kup sobie tę cholerną kurę, niech sobie znosi te jajka, niech je wysiaduję i potem możesz celebrować - mając nową partię kurczaków - nowe życie.
Przemawia to do mnie znacznie bardziej, niż niepozwalanie się kurczakom narodzić, żeby świętować życie.

sobota, 23 kwietnia 2011

Pstryk!

Lubię swoją pamięć.
Tego, co mam dzięki niej, nie da mi żaden aparat, kamera, czy przenośny dysk.
To znaczy...
Te rzeczy też lubię. Szczególnie aparat. Lubię zdjęcia. Robić, oglądać, być na nich...
Ale pamięć przechowuje emocje, a tego nie da się sfotografować, czy nagrać.
To można tylko zapamiętać, albo zapisać.

Szaleństwo, czyste szaleństwo

Popadłam ostatnio w szał dietowania.
Szał ów trwa już dni jedenaście i trzeba przyznać, że przynosi owoce.
Wczoraj wieczorem waga wskazała sześć kilo mniej, niż gdy zaczynałam, więc pozytywnie.
Szkoda, że dziś zabrakło mi trochę silnej woli i zeżarłam PrincePolo i Michałka, bo efekt jest natychmiastowy - półtora kilo w górę.
Ale jest święto podobno, dziś sobie wybaczę.
A, i tak przy okazji - mój szał nie jest bynajmniej spowodowany trywialną pogonią za obecnym ideałem piękna, ale - nadwagą xD
Dlatego właśnie miło jest patrzeć, jak spodnie zjeżdżają ci z tyłka, nawet jeżeli poprawianie ich co dwie i pół minuty jest raczej irytujące.

piątek, 22 kwietnia 2011

Spis powszechny to chyba jakiś żart.

Chcąc oszczędzić sobie wizyty rachmistrzów, których i tak bym pewnie nie wpuściła - nie mam zamiaru zapraszać do domu obcych ludzi, żeby mnie przesłuchiwali, właśnie postanowiłam spisać się przez internet.

Tyle, że system ten jest albo rozgrzewką przed faktycznym spisem, albo został stworzony przez bandę idiotów.
Po zalogowaniu się - pominę milczeniem fakt, że nie ma np potrzeby powtórzenia hasła, które dodatkowo nie jest "zagwiazdkowane", otrzymuję do wypełnienia... wypełniony formularz.
Czyli GUS te dane ma - czyli... po co to pytanie?
Oczekiwałam gradu pytań, a mówiąc szczerze - więcej danych zbiera ode mnie facebook.
Jaki to ma sens? Gdzie pytania o wykształcenie, języki, rasę i tak dalej?
O religię?
Rozumiem, że chce się utrzymać mit białej, katolickiej, jednolitej polski.
Szkoda, że twórcy tego spisu nie rozumieją, jak wielką siłą jest różnorodność.
Naprawdę mam spore wątpliwości co do tego, czy spis ten będzie w ogóle wiarygodny. A jeśli tak, to dla kogo?
Dla mnie na pewno nie.
Kolejne przedsięwzięcie, które mogło mieć sens, ale potem spotkało się z polską rzeczywistością.
Norma w zasadzie.

Post-komunizm?

Ostatnie parę minut spędziłam na stronie Wprost 24, czytając artykuły. W końcu trafiłam na artykuł, będący przypuszczalnie fragmentem wywiadu z prezydentem Wałęsą.
W skrócie chodziło o związek między papieżem-polakiem, a upadkiem komunizmu w Polsce.
Nie pałam szczególną sympatią do postaci byłego prezydenta, ale trzeba przyznać, że często, kiedy ocenia obecne wydarzenia ma sporo racji.
Rację trzeba przyznać mu i tym razem - stwierdził, że papieżowi wiele Solidarność zawdzięcza, ale nawet bez niego, rewolucja by się odbyła, tyle, że dużo później i nie obyło by się bez rozlewu krwi, że dzięki Janowi Pawłowi II zobaczyli że mogą się zjednoczyć - i to dzięki temu wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło.
Ale ja nie o tym przecież.

Chodzi mi raczej o komentarze pod artykułem.
Pełne jadu, nienawiści niemal fanatycznej. Obrzucające, obcego tym ludziom człowieka (wątpię, że któryś z nich kiedykolwiek go spotkał...), błotem.
Ci ludzie myślą, że mają prawo obrażać kogoś, z powodu tego, kim jest, co mówi...
Skąd to się bierze?
Nie twierdzę, że nie zdarza mi się ludzi obrażać - w zasadzie robię to bez przerwy, przeładowuj.ąc swoje wypowiedzi sarkazmem i zawoalowanymi obelgami.
Ale czym innym jest podśmiewać się z ludzi na ulicy, czy sprzeczać się ze znajomymi, a czym innym - niemal ogłaszać krucjatę narodową przeciw komuś na forum publicznym.
Czy to wina komunizmu?
Ta fizycznie wyczuwalna niechęć do ludzi, którzy coś osiągnęli? Nie mówię tu już o artykule, mówię ogólnie.
Ktoś ma dobry samochód - złodziej. Widzisz na ulicy śliczną, dobrze ubraną dziewczynę - plastik, dziwka. Ktoś dostał awans? A już, nie daj boże, kobieta? Dała, za przeproszeniem, dupy szefowi, na pewno.
Dziwi mnie, że ludzie nie potrafią po prostu zaakceptować tego, że komuś się coś udało, a im nie.
Przykładem może być pewien członek mojej rodziny, który jest przekonany, że w centrali Lotto siedzi pani, która dostaje grube pieniądze, za ustalanie wyników losowań (tzn. wybieranie numerków).

Ludzie. Zacznijcie, do cholery, doceniać to co macie, a nie gonić za kimś.
Stawiajcie sobie własne cele, a nie patrzcie na innych. To, że sąsiad ma nowy samochód nie znaczy, że wy też go potrzebujecie - może bardziej przyda się lodówka?
A jeżeli koniecznie musicie być szybsi...
Zamiast kupować nowe auto, kupcie po prostu V8 i wepchnijcie ją do waszego starego auta.
Sąsiad na pewno będzie wam zazdrościł.

Jajka

Nie dogotowałam jajka - zaczęło się przez to zachowywać jak te gumowa zabawki, którym wychodzą na wierzch oczy, kiedy je ściskasz.
Nie jestem pewna, co z nim teraz zrobić.
Można gotować trochę rozebrane jajko?
Mam wrażenie, że to trochę jak seks z trochę rozebranym partnerem - wszystko ok, ale jest spora szansa, że się w coś zaplączesz.
Idę spróbować.
Najwyżej nastrój szlag trafi i zrobi się już tylko śmiesznie.


[EDIT]Zły pomysł z tymi jajkami. Zdecydowanie.