wtorek, 2 sierpnia 2011

"...Nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie |W nicość przepada..."

Mam to nieszczęście, że regularnie podróżuję komunikacją miejską.
Nieszczęście to jest jeszcze straszliwsze, niż może się wydawać, pobłogosławiono mnie bowiem łaską węchu.
Bardzo, bardzo czułego węchu.

Wsiadam do autobusu i na ogół natychmiast robię się zielonkawa - mieszanina odorów: tanich perfum, niepranych ubrań, na pół przetrawionego alkoholu...

Ale węch po chwili po prostu się wyłącza, a wzroku wyłączyć się nie da.
Codziennie w drodze widzę tłumy obcych mi ludzi, a na widok większości z nich uderza mnie jedno.
żałośni.
Wypłowiali, przemęczeni, bierni, wpatrują się w ziemię jakby bali się spotkać czyjeś spojrzenie.

Widzę matki-polki, zaniedbane i brzydkie w przetłuszczonych włosach i powyciąganych, poplamionych ubraniach ciągnące swoje wrzeszczące dzieci w wózkach.

Widzę czterdziestoletnich Panów-Chamów, z czerwonymi, błyszczącymi twarzami, ledwo mieszczących się na siedzeniu w autobusie, wpatrujących się w biusty dziewczyn i odwracających natychmiast głowę, jak tylko zostaną na tym przyłapani.

Widzę obwieszone złotem emerytki jadące do kościoła.

Widzę brudnych bezdomnych w porwanych ubraniach.

I tych wszystkich, którzy... są tylko tłem. O których nie można nic powiedzieć, bo są tak nijacy, że zapominasz ich twarzy zanim przestaniesz na nie patrzeć.
I chyba to właśnie ich najbardziej mi żal.
Czy jest coś smutniejszego, niż być bohaterem drugoplanowym na własnej scenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz