Wreszcie zaczynam w miarę dochodzić do ładu z tym, co nabałaganiłam w swoim życiu.
Może nie jest to bardzo pozytywny ład, ale taki dający nadzieję, że będzie pozytywnie, może nie dziś i nie jutro... ale może już za tydzień, kto wie?
Zadziwiające jak osiem kilo mniej powolutku zmienia świat wokół ciebie.
Idę ulicą, patrzę na swoje odbicie w witrynach... i czuję się ładna. Atrakcyjna.
I nie wiem, czy odzywa się tu moja paranoja, ale - chyba nie tylko ja to widzę.
Muszę przyznać, że jestem tym szczerze zachwycona.
Lato i sesja już tuż-tuż, a ja nadal nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić.
Na wakacje pewnie pojadę z rodzicami i znajomymi - bo tak taniej przecież, a potem, kto wie, może jakieś pare dni tylko dla siebie, ewentualnie - siebie-i-przyjaciół - też się trafią.
Bolą mnie mięśnie - od zabawy xBoxowym Kinectem przede wszystkim, ale dzisiejszy basen też miał swoje w tej kwestii do powiedzenia. Jutro znowu basen, jeszcze mi dwie godziny do odrobienia zostały.
Przynajmniej nie muszę wstawać o piątej rano drugi dzień z rzędu - dziś mało brakowało, a przespałabym przystanek. Jakimś cudem dałam radę wyskoczyć zaraz przed dzwonkiem. Dobrze, że blisko drzwi siadłam.
Ale i tak...
Jest dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz